środa, 30 kwietnia 2014

Obraz w Galerii.

Kiedy schodzę w dół ze wzgórz Budy zmierzając do Pesztu mam czas na myślenie, w rytm kroków układam w głowie to co zwykle się tam kłębi, tłumaczę sobie pewne rzeczy, rozpatruję możliwości, snuję plany i podejmuję próbę ogarnięcia tego co niepokoi. Takie schodzenie ze wzgórza Rózsadomb to dla mnie równocześnie zachodzenie w głąb siebie, myśli stają się klarowniejsze, przez moment mam chwilową jasność co zrobić, jak namalować, co zmienić, nad czym popracować, czego się nauczyć, w którą stronę iść.

W czasie jednego z takich spacerów myślałam o moim obrazie „W Galerii” co następuje poniżej:
Namalowałam ten obraz nie bez przyczyny. Ciekawa jestem czy ktoś może odczytywać go tak jak ja go zapisałam. Nigdy nie mam intencji malując obraz żeby odbiorca zrozumiał go zgodnie z moją interpretacją. Prawie nigdy nie maluję obrazów w których zawieram tylko jedną odpowiedź. Oczywiście i w tym przypadku dopuszczam różne wersje w zależności od doświadczeń osoby patrzącej na obraz. Przecież Pan Wojtek, galernik, dostrzegł siebie w postaci klęczącej dziewczyny prezentującej obrazy nieprzyjemnemu klientowi z dalekich krajów, a za oknem zauważył tego typowego drobnego złodziejaszka który czasami zwinie małą rzeźbę, obrazek, czy też portfel lub co tam jest wartościowego w zasięgu jego pojęcia i złodziejskiej ręki. Pan Wojtek również zauważa, że ten elegancki facet nawet nie patrzy na obrazy. Kolega po fachu którego spostrzegawczość i otwartość na sztukę innych artystów zawsze mnie miło zaskakuje podpytuje jakby odczytując moje myśli: " Katarzyno, czy ten obraz ma w sobie zapisany jakiś sekret? Ta dziewczyna patrzy w stronę widza, jakby była zakłopotana i w dodatku ten laluś stoi i trzyma ręce w kieszeniach, a ona klęczy. Ja zazwyczaj jestem zakłopotany jak się spotykam z osobami zainteresowanymi moimi pracami. Niekiedy oni się zachowują jakby mi robili wielką łaskę, że w ogóle ze mną rozmawiają, dlatego ten obraz jakoś tak mi się skojarzył…"

Katarzyna Karpowicz, "W Galerii", 65x81, olej na płótnie, 2014

Krok za krokiem schodzę w dół wzgórza, w ten rytm wpisują się fale napływających myśli, a może to te drobne wstrząsy kroków powodują fale w mojej głowie i przynoszą kolejne spostrzeżenia, uwagi, pomysły, wnioski i dygresje. Pachnie oszałamiająco cała ta węgierska roślinność wiosenna. Ciepło słońca gaszone letnim deszczem wydobywa z przebudzonej ziemi intensywny zapach woli odradzania się. Słyszeliście o tym, że melancholia węgierska i Ich umiłowanie udręczania się klęskami są jeszcze bardziej imponujące niż polskie? To tu radość życia, słodycz jego owoców, cudowny smak tutejszego wina oraz piękno oświetlonego złotym słońcem Budapesztu spotyka się z szarością Dunaju, depresją powodowaną poczuciem samotności, pamięcią klęsk, zniewolenia, oraz tęsknotą za tym co odebrane. Można sobie tylko wyobrazić, że łączy się to z wielkim, nieokreślonym, pięknym smutkiem, najprawdopodobniej, bardzo twórczym. Chyba każdy twórca to przyzna, ma się rozumieć, że ja również.

Obraz w Galerii został namalowany nie bez przyczyny. Od kilku lub kilkudziesięciu, być może kilkunastu lat kolekcjonuję w pamięci momenty i słowa które następowały w trakcie jak prezentowałam swoje prace. Mam w pamięci również wypowiedzi, reakcje, propozycje, dotyczące moich obrazów oraz rady jak powinnam i co powinnam malować oraz jak postępować w tej dziedzinie. Czasami takie wspomnienia potrafią rozbawić, czasami przypominają smak łez i upokorzenia, niekiedy powodują jedynie niestrawność pamięciową co sprawia, że na myśl o zaserwowanym daniu malarza przechodzą ciarki wstrętu.
Piszę o tym dlatego, że nie każdy z Nas drodzy malarze i inni koledzy twórcy (którzy nierzadko podają swoje najważniejsze i najdelikatniejsze, najczulsze i najszczersze wytwory odbiorcy) mają wsparcie psychiczne ze strony rodziny czy bliskich po fachu. Nie zawsze po spotkaniu z krytyką, niezrozumieniem czy ignorancją ktoś jest obok Was i mówi „to bzdura, nie przejmuj się, rób swoje”. Czasem, jak przypuszczam brakuje Wam zrozumienia, być może nie zwierzacie się z kłopotów lub porażek kolegom po fachu, a przynajmniej nie na trzeźwo. Chciałabym, żebyście pamiętali o tym co mnie zawsze ratowało w takich krytycznych momentach, to była siła tkwiąca w przekonaniu o słuszności drogi którą się podąża oraz słowa mojego mistrza Darka Vasiny, że w malarstwie można wszystko, co za tym idzie, w sztuce można wszystko. Wszystko zalkeży od tego jak to wykonasz. Jeżeli tak chcesz, tak potrzebujesz to nie słuchaj nikogo, nie przejmuj się niczym, nie rozglądaj się dookoła tylko tak rób i już.

Piszę o tym dlatego, że nie wszyscy ludzie są uprzejmi i taktowni, empatyczni. Każdy z nas czasami zachowa się niegodnie robiąc komuś przykrość, albo zapadając w czyjąś pamięć jako histeryk czy roszczeniowy artysta. Czasami spotykam złą panią w kiosku, fryzjera furiata, lekarza obiboka, konduktora maniaka, pedagoga flegmatyka, hydraulika partacza. Być może taki mieli dzień, rok lub chwilowy nastrój, albo co nieraz przychodzi mi do głowy- niektóre kombinacje ludzi tak na siebie działają. Czy kiedykolwiek mieliście poczucie, że przy niektórych ludziach jesteście fajni i mądrzy, a przy innych ciężko Wam utworzyć poprawnie zdanie, nie mówiąc już o prowadzeniu ciekawej rozmowy czy jakiejkolwiek pozytywnej współpracy? Mam taką teorię, że dobrze jest trafić na dobrą osobę, ale przy pozytywnej konfiguracji czasu i sytuacji, wtedy porozumienie odbywa się bez zbędnych stresów, za to z wielką satysfakcją.

Idę w dół wzgórza zwanego różanym, mijam przechodniów nucących te swoje węgierskie pieśni w różnych tonacjach. Czuję się takim dyskretnym mieszkańcem Budapesztu, ściśnięta w autobusie, tramwaju czy metrze nic nie podsłuchuję chociaż słucham z uwagą. Przyjadę do Polski i zawstydzę się i zmartwię słuchając wymiany zdań na przystanku, głośnych wynurzeń za moimi plecami dobiegającymi z bezwstydnych ust innych przechodniów którzy akurat idą w tą samą stronę co ja. W Polsce nie mogę już nie podsłuchać, a słyszę wyraźnie, choćbym nie chciała.

Trzeba uzbroić się w coś na kształt zbroi z pewności siebie i mieć również na względzie to, że ktoś po prostu źle wypadł, niechcący, że jest nieświadomy jak to brzmi, że nietaktowność to chwilowy brak ogłady, moment zapomnienia o dobrym wychowaniu.
Wtedy klęczy taki twórca dzierżąc w rękach swoje „dzieci”, odsłania to co własne, bliskie, kosztujące nieraz wielki wysiłek i słyszy i obserwuje i doświadcza.
Pedagog, Kurator, Galernik, Odbiorca patrzy i mówi.
Twórca patrzy i czasem widzi, że ktoś patrzy, a nie widzi.
O zgrozo! W ogóle nie patrzy!
Mówi coś co absolutnie nie musi być wypowiedziane.
Wypowiada słowa całkiem niefrasobliwie które mogą być przykre, zupełnie nieświadomie.
Szczera krytyka może być mądra, potrzebna, dająca do myślenia, ale może być również taka bezmyślna i niszcząca.
Mówić po to żeby mówić.
Rady, dobre rady dla młodego malarza.
Młodość to moment w którym człowiek ma potencję, siłę i intuicję i może naprawdę dużo, może popełniać błędy, ale nie powinien być pod nadzorem, nie może mieć nad sobą starszego który kiwa palcem, nie można gasić młodości bo ten moment minie, a jest jednym z najbardziej znaczących i płodnych.
Pokora młodego tkwi zawsze gdzieś z tyłu głowy, przebija się do świadomości w samotności, mądrość tkwi w nas samych, jestem przeciwna korektom naprowadzającym.
Ilu było twórców którzy do 30 stworzyli coś istotnego, bo dłużej już nie było im dane żyć?
Twórca potrzebuje mistrza, poszukuje jednak w nim bardziej opiekuna niż Pantokratora z uniesionym palcem wskazującym.

To co dobre równoważy przykrości.
Galernik pełen życzliwości, wierzący w malarza, odbiorca który po czasie staje się przyjacielem, spotkania przy obrazach które miały trwać godzinkę, a przedłużają się do czterech godzin płomiennej wymiany zdań, spotkanie z korektą która pobudza do działania i wznieca pasję do materii płótna i farb, a nie wypompowuje siły. Opiekun który pojawia się w życiu malarza i dyskretnie wspiera, obserwuje rozwój, docenia, podziwia, szanuje, cieszy się z sukcesów, obserwuje czujnym okiem każdy obraz. Postronny odbiorca który zakocha się w obrazie, przypadkowy przechodzień który zatrzyma się na dłużej i poświęci moment na spotkanie z dziełem malarza. Serdeczny uścisk dłoni, dobre słowo, wsparcie, zrozumienie, życzliwość, pomocna dłoń.
Znacznie więcej jest tego powyższego dobra, to napędza do pracy i to powoduje wewnętrzną krytykę realną, co robić, żeby było jeszcze lepiej, co zmienić, nad czym pracować, co rozwinąć, z czym skończyć.
Na moim obrazie jest chłopak w baseballówce i bluzie z kapturem, to on, który nigdy nie interesował się malarstwem przystaje przy witrynie i wpatruje się intensywnie w obrazy. Moment przyciągania mojego obrazu ludzi którzy stają się moimi przyjaciółmi jest największą nagrodą za trud i stres autoprezentacji czy też ekshibicji jaką jest moje malarstwo.

Mam szczęście do ludzi, za co jestem wdzięczna losowi, cieszę się, że moje obrazy trafiają do kochających domów. Jednak pamiętam momenty zwątpienia i załamania spowodowanego przez negatywny odbiór moich prac. Przypuszczam, że opinie o moich obrazach są podzielone i doskonale rozumiem, że to nic dziwnego, że tak musi być, że w życiu tak już jest, że nie wszystko jest dla wszystkich dobre. Ile miałam starć i nieporozumień? Ile razy musiałam się stresować w wyniku konfrontacji z negatywnym odbiorem? Najprawdopodobniej liczby tej kalkulacji pokrywają się z Twoimi kolego po fachu. Miałam i mam nieocenione wsparcie Rodziny i Przyjaciół które szybko stawiało mnie na nogi. Jeśli Ty nie masz obok siebie kogoś kto zrozumie, to pamiętaj, że to wszystko czego doświadczasz, wszystko co dobre i złe jest nieuniknione, ale nie powinno Tobą zachwiać, żyj bardziej w sobie i spełniaj się w tym co robisz. Jan Jakub Rousseu w „Rozprawie o Pochodzeniu…” pisze następująco: „Dziki żyje niejako sam w sobie. Człowiek uspołeczniony zawsze się jakby znajduje poza sobą”. Przypuszczam, że drogą do szczęścia jest życie bez względu na opinię innych, życie ma się jedno i należy je spędzić po swojemu, bez względu na cudzą krytykę.

Schodzę już prawie na sam dół i już odczuwam ciepło Pesztu, jeszcze przewietrzę się na moście Małgorzaty co spowoduje, że ulecą wraz z wiatrem pędzącym nad wodami Dunaju moje intensywne rozmyślania. Zgadzam się z Krzysztofem Vargą- w momentach bezmyślnych staję się osobą szczęśliwą. W bezmyślność połączoną w zapatrzenie wprawia mnie drganie mostu mruczącego pod wpływem rezonansu kuł tramwajowych i autobusowych. W warkocie silników nie słyszę własnych myśli, patrzę sobie na pejzaż i w piękne niebo, nieskończone, za którym dzieje się nieogarnięty wszechświat.

Mam dar zapominania złego, choć pamiętam, że coś tam było między nami, ale co, dlaczego, co powiedziałeś, co napisałaś, nie pamiętam dokładnie. Zapisywałam kiedyś w notatniku- uważaj Kasiu- ta osoba umówiła się z Tobą i nie odwołała wizyty, a ty od 7 rano rozkładałaś obrazy w pracowni, albo uważaj Kasiu, ta osoba była nieprzyjemna, powiedziała to i tamto, nie poświęcaj jej już więcej czasu, albo, ta osoba jest niekompetentna, nie współpracuj z nią bo nie potraktowała Cię poważnie. Gdzie jest ten notatnik? Nie wiem, zgubiłam po drodze, wyrzuciłam jako zbędny balast, no i w końcu zapomniałam, kto co i jak. Pamiętam coś tam, jak przez mgłę. Dzięki temu nadal ufam ludziom, lubię ludzi i śmieję się z kolejnych tak zwanych siar. Im więcej ich jest tym mi mniej smutno, a weselej bo nabrałam odporności i dystansu. Pewności siebie i tego co maluję. Mam nadzieję, że również co złego to nie ja.

Cóż to jest wobec nieskończoności.
Ten dystans jest nie tylko psychiczny, ale jak już kiedyś o tym pisałam fizyczny. Mieszkam w Budapeszcie i z daleka obserwuję sceny które rozgrywają się na polskim rynku sztuki. Czy mają dla Was znaczenie Węgierskie ekscesy? Czy słyszeliście o „siarach” jakie tu mają miejsce? Nie? Bo to nie ma znaczenia. Nikt o sobie nic nie wie, nikt się niczym nie przejmuje, nikt nie żyje niczym w szerszym kontekście, a nawet w wąskim. Czy Kraków wie co piszczy w Warszawie? Czy Wrocław zna Poznań? Czy Trójmiasto interesuje się tym co dzieje się na Śląsku?
Czy nie jest najważniejsze to co wydarza się w poszczególnym życiu? Czy sama w sobie twórczość nie jest istotą życia? Czy indywidualny los może być zachwiany przez otoczenie?

Może…

Dlatego namalowałam ten obraz, żeby wyrazić moje własne doświadczenia, moje wątpliwości, rozterki, to uczucie kiedy stoję z tymi obrazami i bardzo chciałabym być zrozumiana czy też zaakceptowana, dostrzeżona, a nie zawsze jestem bo tak to już w życiu twórcy jest. Każdy z nas to doświadcza, najprawdopodobniej nie tylko artysta, ale każdy kto pracuje nad czymś z pasją, oddaniem, z uporem i przekonaniem, że to jest właściwe.

W Budapeszcie na razie jestem sama z moim malarstwem, nie weszłam jeszcze za głęboko w tutejszy świat artystyczny i coś mnie trzyma za rękę, żeby tego nie robić. Sytuacja jest dla mnie bardzo komfortowa, nie zajmują mnie za bardzo sprawy polskiego rynku sztuki, ani nie wiem nic o węgierskim. Jestem bezpieczna w pracowni, mam wolną głowę do malowania. Koncentruję się na własnej pracy i własnym rozwoju z dystansu, bez frustracji i zbędnych bodźców. Być może to taki moment, przed trzydziestką, kiedy malarz już opanował sytuację, ma stale współpracujące galerie, realizuje kolejne wystawy, ma oparcie w pozytywnym odbiorze i w kompetentnych galernikach, dzięki czemu utrzymuje się z malarstwa, lub jest to po prostu fizyczny dystans, który pomaga automatycznie zdystansować się psychicznie.

Obraz „W Galerii” jest dedykowany wszystkim malarzom oraz innym osobom które czasami znajdują się w takiej sytuacji, również galernikom którzy bezpośrednio spotykają się z odbiorcami sztuki oraz studentom kierunków artystycznych którzy już na studiach są przygotowywani do przyjmowania dobrych rad z którymi nie ma sposobu żeby się zgodzić.

Siadam na ławce pod platanem, wsłuchuję się w melodykę ugrofińskiego zaśpiewu, czytam dobrą książkę, obserwuję z ciekawością ludzi, zbieram inspiracje oraz siły do dalszej pracy nad obrazem.