środa, 22 stycznia 2014

światło i cień

Zmywanie czerni.

Zwracam uwagę na chodnik po którym idę : krzywe płyty, niektóre się chwieją, rytm linii, zaburzony przez pęknięcia, resztki zmiecionego przed chwilą węgla, chrzęszczą pod podeszwą, piasek przysłania zamarznięte pasma ślizgawek  stworzonych przez kapiące sople z wysokich dachów kamienic.

W powietrzu dym z krakowskich kominów, zapach zimy w mieście i dym papierosów Marlboro.
 
Godzinę wcześniej: spadł śnieg, wielkimi płatkami, przyprószył szarość miasta. Muzyka z ”Dziadka do Orzechów” Czajkowskiego, biały widok zza okna oraz wizja spaceru który właśnie został mi zaproponowany wzbudziły we mnie chęć ciągnięcia sanek. Pomysł żebym to ja była ciągnięta na tych sankach był zawstydzający, ale pragnienie użycia sanek jako rekwizytu niezbędnego przy tym spacerze było silne, udało mi się to przeforsować.

Idę przez ulice Krakowa ciągnąc sanki po brudnych płytach chodnika, im bliżej centrum, tym mniej śniegu, właściwie całkiem zniknął, płozy harują po asfalcie, nieprzyjemny odgłos, marzenie o tym, że jestem holowana na sankach aż do samego celu realizuję z uporem jak tylko widzę warstwę śniegu.

Tato mówił mi wcześniej, że po drodze do pracowni nie ma ani jednej górki do zjeżdżania, że śniegu nie ma za dużo, ale sanek mi nie odmawia. Zwracam uwagę na jego buty, podeszwy mu lepiej trzeszczą, wchodzę specjalnie w piasek, żeby też tak trzeszczeć.

-Pierwszy raz jestem w Twojej pracowni.
-Nigdy wcześniej nie byłaś? Może nie pamiętasz, może rzeczywiście jesteś pierwszy raz…Brudno tu jest, niczego nie dotykaj, muszę sprawdzić kaloryfery, poczekaj chwileczkę, Kasiu.

Zwracam uwagę na podłogę, znowu przypatruję się detalom, zakurzone linoleum, pokryte petami papierosów, wielki bałagan, wszędzie. W kranie zimna woda, nalewam wodę do miski, płyn do mycia i zmywam mopem podłogę. Ojciec majstruje przy kaloryferach. Ja sprzątam, potajemnie, robię niespodziankę, prezent dla Taty, porządek w Jego pracowni. Nie chodzę jeszcze do podstawówki.

- Co robisz Kasiu? Nie rób nic, brudno jest, ubrudzisz się.
- Myję podłogę, żebyś miał czysto i mógł przejść.

Podłoga jest dosłownie czarna od sadzy, słoiki z terpentyną, narzędzia, szmaty, bałagan piętrzących się rekwizytów do martwych natur. Wszystko zmiatam miotłą na boki, zmywam kilkakrotnie.

Od wejścia do pracowni, poprzez kuchnię, aż do miejsca w którym stoi sztaluga wymywam wąską ścieżkę. Absurdalny pomysł małego dziecka, pozbawiony sensu i logiki. Czysta ścieżka dla Taty, wymyta w brudnej podłodze.

Linia światła wyrysowana w czerni podłoża.

Katarzyna Karpowicz, foto. Joanna Karpowicz 1991


Światło i cień.

Cień i światło tworzą zamkniętą całość, muzyka flamenco, gra Paco de Lucia. Tancerz flamenco ruchem opowiada historię, jego gesty nie mają przypisanych znaczeń, są improwizacją, podkreślają stan emocjonalny, znaczenie słów, charakter melodii.

Pędzel zanurzony w farbie, zdecydowanym gestem wydobywa, wyostrza, wyrysowuje, odcina niczym skalpel precyzyjne kształty  które w zadziwiający sposób stają się albo tak realne, że aż ciężkie, soczyste, zimne lub gorące, albo tak ulotne, że zatracają się w nieskończonej, niepoznanej, tajemnej przestrzeni. Martwe natury Sławomira Karpowicza,  rytm wybijany przez tancerza i śpiewaka flamenco, rozpoczyna się opowieść która tworzy całość. Za krawędzią ciemności jest światło.

Cień nie przysłania radości życia, wyostrza jedynie światło, nadaje mu sens. Malarstwo Sławomira Karpowicza to flamenco. Utwór mocny, wyrazisty, przesycony radością życia, światłem, emocjonalny, wstrząsający prawdą o istnieniu i nieistnieniu, zanurzony w cieniu, zatopiony w nieskończonej otchłani.

 Paco de Lucia, Manolo Sanlucar: "Sevillana a Dos Guitarras"



Sławomir Karpowicz "Martwa natura na okrągłym stole"


Zaćmienie słońca

Oglądamy ostatnie całkowite zaćmienie słońca XX wieku, jest 11 sierpnia 1999 rok, w Polsce widoczne było jako bardzo głębokie zaćmienie częściowe, stoimy z Tatą w ogródku przed domem w Szczebrzeszynie, są wakacje. Mamy specjalne szkła spawalnicze przez które oglądamy słońce.

Wrażenie końca świata, cień na słońcu, ja z Tatą w ogrodzie, przeczucie wyjątkowości, że bardziej to, że razem ja i Tata, niż, że zaćmienie ostatnie takie. Ostatnie takie razem, ostatnie razem.

Namalowane. Częściowe zaćmienie słońca trwa nadal, przedłużone w nieskończoność dzięki Ojcu.

Martwa natura ułożona w wyobraźni, z przedmiotów które emanują własnym światłem, na horyzoncie skłębiona jasność zgaszonego dnia. Zagadkowa dla mnie linia która łączy przedmioty, okalając je, drgając jak sejsmograf to być może symbolicznie zaznaczony materiał, albo intuicyjna potrzeba zamknięcia kompozycji linią. W ten sposób przedmioty wpisanie są w zbiór, tajemną kolekcję z dnia w którym nastąpiło zaćmienie słońca.

Jakby zasłonić słońce, pogrążyć świat w mroku, okazałoby się, że wszystko posiada własny blask i emanuje osobistą barwą, tak wnioskuję z materii obrazów Sławomira Karpowicza.



Sławomir Karpowicz "Częściowe Zaćmienie Słońca"

Pawana na śmierć

Teraz napiszę o Śmierci. Ten temat może irytować, niepokoić, wzbudzać zniecierpliwienie i złość, niby niepotrzebny, nietaktowny, wzbudzający wystudiowaną obojętność aspekt nie podlegający dyskusjom przy stole. Śmierć ignorowana, odrzucana, wymazywana ze świadomości bo do niektórych, jak mniemam, nigdy nie przychodzi przed czasem. Odwrócenie głowy, parsknięcie śmiechem, zażenowanie to częsta reakcja ludzi którzy ze śmiercią nie chcą mieć nic wspólnego. Problem pojawia się w momencie w którym to śmierć chce mieć coś wspólnego z życiem. Doszłam do wniosku, że śmierć jest ostateczną wolnością, ulgą nieistnienia, nieuniknionym punktem na linii (bez punktu początku i końca).

Przeglądam się w lusterku, robię makijaż, podkład, puder, podkreślam oczy, nakładam róż, tuszuję rzęsy, maluję usta.

Młodość, czemu mi nigdy nie przyniosła zapomnienia, beztroski, poczucia nieśmiertelności? Zaraz mnie nie będzie, cóż to jest te kilkadziesiąt lat, moje ciało jest tylko transportem do stacji końcowej. Cieszę się życiem, lubię to miejsce i ten etap, ale często przypomina mi się, że mojego życia kiedyś nie będzie. Trzeba mieć pokorę którą wywołuje świadomość , że taki ogrom istnienia i nieistnienia trwa od dawna przede mną i będzie trwać  długo po mnie.

W pracowni stoją rozstawione martwe natury Taty, „Pawana na śmierć” czytam na odwrocie jednej z nich- na paterze ryba, lilia, jajo, rok 1999, czy to przeczucie choroby rozpoznanej dwa lata później?

Symbolika wstrząsająca, zachęcam do przyglądnięcia się tej martwej i zastanowienia się osobiście nad znaczeniem każdego z przedmiotów, nad kolorem i kompozycją, format obrazu też jest znaczący.

Napiszę tylko, że ja widzę w tym obrazie prawdę o życiu i śmierci, bardzo prostą i wymowną.
Na koniec przychodzi mi na myśl trwanie gestu malarza w nieskończoność, w obrazach na które się patrzy.

Oglądajcie obrazy Sławomira Karpowicza na wystawie z cyklu „Mistrzowie Martwej Natury” w Pałacu Sztuki w Krakowie, przedłużycie Jego malarskie istnienie.
Wystawa potrwa od 3 lutego do 2 marca. 



Sławomir Karpowicz, "Pawana na śmierć"