niedziela, 15 grudnia 2013

Portret Katarzyny


Moje spacery po Budapeszcie zupełnie nieturystyczne, bez przewodnika i mapy to takie wyprawy po wrażenia w poszukiwaniu obrazów.

Katarzyna Karpowicz, "Spacer po Budapeszcie", 100x70, olej/płótno, 2013

Zauważam wtedy więcej nie wiedząc czego się spodziewać, nie oceniam przez pryzmat historii zapisanej w trzech zdaniach pod jaskrawym zdjęciem w przewodniku, mogę samodzielnie obserwować, domyślać się.  Nie muszę tkwić w niewiedzy, tajemnica czegoś interesującego może być rozwiązana potem, przy herbacie, w domu. Spacery nigdy mnie nie interesowały bo w swojej idei są bez celu. W Krakowie miałam spacer z mieszkania do pracowni w trakcie którego zwykle coś wymyśliłam, coś zauważyłam, kogoś spotkałam, a celem było w końcu dojść do miejsca pracy, czy też w moim wypadku dojechać na rowerze. Teraz moja pracownia znajduje się w miejscu w którym mieszkam, dlatego spacery nabrały dla mnie większego sensu i zaczęłam się przekonywać do tych wyjść bez planu i celu. 

fot.goskaw.

Jak się mieszka tak blisko przy pracowni można praktycznie nigdzie nie wychodzić, ale wtedy nie ma oddechu, dystansu, tkwi się wraz ze swoimi sprawami w jednym miejscu, to oczywiste. Chodzę więc po ulicach Budapesztu niezupełnie bez celu, wtedy odkrywam inne światło, kolory, struktury, przyglądam się ludziom, zauważam interesujące sceny które można byłoby namalować, poza tym odnajduję dużo w sobie samej, mam czas, żeby się zastanowić.

fot.goskaw.
fot.goskaw.
 
 Mogłabym pisać jak jest pięknie, na tych spacerach, ale to pojęcie jest różnie rozumiane. Dla mnie piękno jest gdzieś pomiędzy zachwycającym witrażem w secesyjnej bramie potężnej budapesztańskiej kamienicy, a biedną, zaniedbaną chatką przy opuszczonej ulicy. Podoba mi się Pan w eleganckim płaszczu, kapeluszu, wyprowadzający czwórkę chartów na spacer i podoba mi się bezdomny który czyta kolejną książkę z kolekcji którą trzyma w foliowej reklamówce. Podobają mi się Romowie tak samo jak każdy inny mieszkaniec Budapesztu. W podziemnych przejściach są brzydko ubrane prostytutki, w niebezpiecznych dzielnicach Panowie w kapturach ubierają swoje małe pieski w pieskowe bluzy z kapturem, bogaci bywalcy czekają na imprezę związaną z promocją drogich zegarków drepcząc z zimna na czerwonym dywanie, smukli, wysportowani kurierzy wspinają się na rowerach pod górkę Budy. Wszystko to mogłabym skwitować słowem „piękno”, nie każdy się ze mną zgodzi, że w biedzie i brzydocie, w prozie życia, zwykłej codzienności, tak samo jak w dobrobycie, dostatku i całej śliczności bobasa może być to samo „piękno”- oczywiście o innym zabarwieniu, ale równie ważne i interesujące. 

fot.goskaw.

Takie tam spacery na nogach lub rowerze, kilku godzinne, zabierające cały dzień pracy ale dostarczające nowej energii, pomysłów i mocy do roboty na następny dzień. Są jeszcze inne spacery które wymyśliłam niedawno, ale o tym napiszę w innym poście.
Zwykle spaceruję sama, ale niektóre wypady odbywam wspólnie z osobą która wylądowała w Budapeszcie jakiś spory kawał czasu przede mną. Tak samo jak ja, lubi bez planu gdzieś podążyć, ale jest w tym o wiele bardziej odważna i konkretna niż ja, zna miasto, ale nadal każdy detal ją ciekawi. Spacer z nią to łażenie po cudzych podwórkach, wchodzenie  przez przypadkiem niedomknięte bramy na klatki schodowe, odwiedzanie dziwnych antykwariatów z zabawkami z naszego dzieciństwa. Prowadzi mnie w miejsca które odkryła już wcześniej, są zwykle wyjątkowe.

fot.goskaw.
fot.goskaw.
 Obecnie dba o cygańskie dzieci pomagając rozwijać ich artystyczne możliwości, ma plan na ciekawy projekt video dokumentujące moment w którym młodziutkie romskie dzieci przygotowują się do czegoś ważnego. Jest zawodowo związana z produkcją filmową w której jak zauważyłam świetnie się czuje i tak też się realizuje. Nie rozstaje się jednak z aparatem który służy jej jak notatnik, szkicownik, może pamiętnik.

fot.goskaw.
fot.goskaw.
Ostatnio zawędrowałyśmy do niebezpiecznej dzielnicy, w rejony azjatyckiego targu, po zmroku, w godzinach w których wrzało jak w mrowisku, tani towar ciągnięty na wózkach, wożony na motorikszach, wielkie hangary wykorzystane na zaplecze targowiska lub na prowizoryczne supermarkety, Małgosia miała wielką ochotę to udokumentować, ale przytomnie stwierdziła, że wróci tu za dnia w obstawie. Przedstawiam Wam moją drogą współtowarzyszkę węgierskiej przygody: Małgorzata Wala:

 http://filmpolski.pl/fp/index.php/1152450


Wszystkie fotografie zamieszczone w tym poście są autorstwa Gośki. Jestem Jej niezmiernie wdzięczna za te spacery i zdjęcia z klimatem naszego Budapesztu.

fot.goskaw.

 
fot.goskaw.

fot.goskaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz