poniedziałek, 2 grudnia 2013

Bez kontekstu

Siedząc na balkonie hotelu Jadran w Rijece (polecam, wspaniałe miejsce) rozmyślałam o pięknie pejzażu, cieple słońca, wdychałam zapach morza, czytałam, szkicowałam i nieświadomie zaczęłam zastanawiać się nad własną osobą.

Doszłam do wniosku, że żyjąc stale w jednym miejscu i otaczając się tym co znane przywłaszczyłam sobie kilka cech które jak się okazuje nie są już do końca adekwatne.


Mieszkając w Krakowie, studiując na ASP, wreszcie będąc malarką myślałam o sobie jako o krakowiance, młodszej córce malarzy, siostrze Joanny, malarce z klanu Karpowiczów.
Wszystkie te cechy zostały mi darowane, a ja przyjęłam je jako oczywiste, utożsamiałam się z szeregiem wymienionych oczywistości dokładając je do swojej istoty.

Skończyłam liceum plastyczne, malarstwo na ASP, malowałam w rodzinnej pracowni wraz z Mamą Anną Karpowicz-Westner- malarką, w tej samej pracowni w której wcześniej malował mój świętej pamięci Ojciec Sławomir Karpowicz malarz i profesor malarstwa. Chodziłam tymi samymi ścieżkami od dzieciństwa, pracownię i Akademię nawet liceum plastyczne poznałam jako małe dziecko.

Moja droga nie mogła być inna, nie dlatego, że powtarzałam rodzinną historię idąc za licznymi jej przykładami ale dlatego, że zawsze marzyłam żeby podążyć tą samą ścieżką i zostać malarzem.

Błąd polegał na tym, że myśląc o sobie określałam się poprzez to co nie jest jak się teraz okazuje moje, ale stanowi ważny proces przez który przeszłam, lecz mnie Katarzyną Karpowicz już nie może czynić.

I wtedy:

To uczucie, kiedy patrząc na Adriatyk pomyślałam „dom” i zrozumiałam, że to jest teraz Budapeszt było jak skok do wody z wysokiej skały (który raz w życiu dzięki sugestywnym namowom przyjaciół udało mi się odbyć).

Jest koniec listopada, podróżuję po Chorwacji z międzynarodową grupą fajnych, młodych osób, Rijeka, Opatija, Zagreb, z podróży wracam do Budapesztu wzdychając szczerze, że w domu najlepiej, za rok będę mieszkała gdzie indziej i nie mam pojęcia gdzie.

I w tym stanie dochodzę do wniosku, że nie jestem już tą samą Katarzyną Karpowicz, nie znajduję dla siebie kontekstu. Wszystko co miałam istnieje we mnie nadal, ale ja istnieję niezależnie od dawnego kontekstu.

To co miałam i czym się legitymowałam nic nikomu nie mówi, nawet mnie samej, tu w innym świecie tamten świat nie istnieje, nie ma tu krakowskiego środowiska artystycznego (chociaż już kiedyś zauważyłam, że to też działa na mniejszą niż światową skalę- w Polsce też o sobie nawzajem nie wiemy).

Okazało się, że podróżując człowiek musi stać się sam w sobie sobą, bez kontekstów.

Wszystko co mnie określa powinno być osadzone we mnie, oderwane od zewnętrznych czynników. 

Nie jest to łatwe zbudować w sobie samym własną, niezależną, nową wartość.
Dochodzę do wniosku, że z daleka od tego co było moje, co wydawało mi się na zawsze moje, oczywiste i należące do mnie połowa mojej tożsamości ulotniła się.

Podróżując staję się wolna od kontekstów, to przykre ale ciekawe doświadczenie, bardzo dobra lekcja dla mnie samej. Gdyby nie nieoczekiwana zmiana w moim życiu pozostałabym tego nieświadoma.

Szukam teraz czegoś w sobie dla siebie, uniwersalnego, niezależnego, silnego, pewnego.
Na szczęście zawsze znajduję niezmiennie jedno:
Malarstwo.
Katarzyna Karpowicz "Samotny spacer", 81x65, olej/płótno, 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz